
Dzień IV
Jeden dzień w więzieniu wydawał się wiecznością, czas się okropnie dłużył. Grałyśmy w chińczyka, karty, Jengę i koszykówkę. Ja większość czasu spędzałam przy telefonie czekając na wiadomości od prawnika, próbując rozmawiać ze strażnikami i urzędnikami celnymi. Raz wyszłam na dozwolony w ciągu dnia jednogodzinny spacer. Stałyśmy z Carmen patrząc na ulicę, która mieściła się za ogrodzeniem za wysoką siatką i drutem kolczastym. Myślałyśmy o tym czy jeszcze będziemy mogły tam wrócić. Carmen niczym się nie przejmowała i wciąż powtarzała I don’t give a fuck!. Wtedy przychodziłam na jej pryczę i chciałam tak bardzo się do niej przytulić mimo, że miałyśmy zakaz jakiejkolwiek formy dotyku.
Z dnia na dzień czułam jakby wszystkie moje marzenia oddalały się. Czułam ogromną bezsilność. Najgorsze było to, że wciąż w mojej głowie, ale i jak się później okazało w głowie Carmen, piętrzyły się i narastały historie więźniarek. Wiedziałyśmy, że cokolwiek by się nie wydarzyło, mamy gdzie wracać, do kochających nas rodzin i bezpiecznego kontynentu. Kobiety, które poznałyśmy często uciekały przed piekłem i dla nich nie było drogi powrotu. Skok przez mur był czymś łatwym w porównaniu ze ścieżką jaką przeszły szukając wolności. Przybijał mnie ten fakt okropnie i czułam się jeszcze bardziej bezsilna. Wychodziłam wtedy na małe boisko do koszykówki, które mieściło się za wysokimi murami. Aby poczuć chwilę ulgi, wyciągałam twarz w stronę słońca próbując łapać jego ciepło na twarzy. Chciałam też poczuć wiatr, ale mury skutecznie go blokowały. W takich momentach czułam się jak zwierzęta idące na rzeź, które w ciężarówkach do transportu próbują szukać po raz pierwszy w życiu ujrzanego przez nie słońca i świeżego powietrza.
W czwartek wieczór słuchałyśmy muzyki z wielu zakątków świata. Dziewczyny z Indii i Bibi uczyły nas tańczyć. Poczułam przez chwilę za murami prawdziwą wolność, radość i lekkość.